WYNIKI WYSZUKIWANIA DLA: analiza


Reprezentacje

Dotychczasowe spotkania Polaków w eliminacjach do Mundialu [ANALIZA]
Niedzielny mecz z San Marino zakończył pierwszą połowę zmagań w Grupie I w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata. Z liczbą 10 punktów zajmujemy drugie miejsce za plecami niezawodnych Anglików, jednak szczególnie powinno nas interesować to, co dzieje się za naszymi plecami. Na ten moment, o jedno oczko wyprzedzamy Albanię oraz o trzy Węgry. Te dwie ekipy mogą realnie sprawić nam problemy w walce o choćby możliwość występów w barażach. Pora więc przeanalizować dotychczasowe zmagania kadry i wysnuć z tego pewne wnioski. 25.03.2021, Puskas Arena w Budapeszcie Węgry 3:3 Polska Inauguracyjne spotkanie przyszło nam stoczyć z zaprzyjaźnionymi Węgrami. Na papierze to reprezentacja Polski występowała w roli faworyta, lecz należało mieć wzgląd na sytuację w naszych szeregach. To był debiutancki mecz o stawkę nowego selekcjonera, Paulo Sousy. Zapowiadane były olbrzymie zmiany względem taktyki preferowanej przez Jerzego Brzęczka. Nie obyło się jednak bez szokujących decyzji w postaci umieszczenia od pierwszej minuty pozostającego bez regularnej gry Arkadiusza Recy. Niepewnym punktem wydawał się także wdrażający się do kadry po świetnym sezonie w Barnsley Michał Helik. Niestety, mecz toczył się niezwykle niekorzystnie. Już na początku przeszywającą duet Helik - Bednarek piłkę otrzymał Roland Sallai i rozpoczął tym samym strzelanie. Zauważalny też był brak naszego lewego wahadłowego, który nie zdążył odbudować swej pozycji. Do pierwszej połowy nie umieliśmy odpowiedzieć żadną konkretną akcją. Ponadto, początek drugiej części zdefiniował nasz blok obronny. Najlepiej po drobnym zamieszaniu w naszym polu karnym odnalazł się Adam Szalai i podwyższył prowadzenie. I wtedy swojego "nosa" pokazał portugalski trener. Wejście Krzysztofa Piątka, Kamila Glika oraz Kamila Jóźwiaka diametralnie odmieniło całokształt gry Polaków. W przeciągu kilku minut napastnik Herthy Berlin zdobył gola kontaktowego, by chwilę później po przepięknej asyście Piotra Zielińskiego Petera Gulacsiego pokonał skrzydłowy Derby County. Gdy wydawało się, że z obu stron gra sprowadziła się do środka pola, kolejny błąd w kryciu sprawił, że znów zmuszeni byliśmy gonić wynik. Brak wsparcia i złe ustawienie Arkadiusza Recy przyczyniło się do kapitulacji Wojciecha Szczęsnego za sprawą strzału Willy'ego Orbana. Jak mówi słynne porzekadło: "Jak trwoga, to do Boga" i absolutnie boskim strzałem z lewej nogi Robert Lewandowski zapewnił nam jeden punkt. Warto było docenić ten wynik, zważywszy na komentarze o trudach, jakie sprawia gra na Węgrzech. Również natychmiastowe reakcje Paulo Sousy są elementem "in plus". Na jednak duży minus wypadła gra obronna, a zwłaszcza Helika i obecnego zawodnika Spezii Calcio. 28.03.2021, Stadion Wojska Polskiego w Warszawie Polska 3:0 Andora Trzy dni później na własnym terenie gościliśmy znacznie słabszą Andorę, stawianą w roli ekipy, która swoje jedyne punkty w eliminacjach zdobędzie z jeszcze gorszym San Marino. I na dobrą sprawę ten mecz spokojnie możemy nazwać najlepszym w wykonaniu Biało-Czerwonych. Tak jak mogliśmy zakładać, od samego początku narzucaliśmy nasze tempo gry i nie dawaliśmy dochodzić rywalom do dogodnych szans. Zadowalająco funkcjonował przemodelowany blok defensywny. Jedyne, co pozostawiało wiele do życzenia, to skuteczność. Na całe szczęście gdzie reszta nie może, tam Lewy pomoże. Zdobyta w 30 minucie bramka, chociaż bezcenny był przy niej rykoszet, dała nam więcej pewności siebie i względne poczucie bezpieczeństwa. Niedługo po rozpoczęciu drugiej połowy ruszyliśmy do ataku, czego efektem był dość szybko strzelony drugi gol, którego autorem był nie kto inny, jak RL9. Wtedy również wymownie zareagował Paulo Sousa i dokonał kilku zmian, w tym snajpera Bayernu Monachium zastąpił Karol Świderski. Obraz gry do samego końca znacząco się nie zmienił, a "kropkę nad i" swoim premierowym trafieniem w kadrze postawił Świderski. 31.03.2021, Wembley Stadium w Londynie Anglia 2:1 Polska Zdecydowanie najtrudniejsze starcie w szerokim rozpatrywaniu całej grupy przyszło nam stoczyć w ostatnim dniu marca. Na ikonicznym Wembley podejmowaliśmy późniejszego finalistę EURO 2020, Anglików. W dodatku, nasz nominalny kapitan i lider nie mógł być dostępny dla portugalskiego trenera. Jak można było zakładać, od początku gospodarze narzucili swoje tempo, zmuszając reprezentację Polski do schowania się w polu karnym i bronienia się głównie w tym obszarze boiska. Kiedy posiadaliśmy futbolówkę, ofensywni zawodnicy Synów Albionu stosowali wysoki pressing, co niejednokrotnie sprawiało nam problemy. Często ofiarą zmasowanego nacisku padał Piotr Zieliński. Naszą waleczność i skuteczność w pierwszych 45-ciu minutach przyćmił jeden błąd, którego na dobrą sprawę mogliśmy uniknąć. Wydawało się, że Raheem Sterling, finalnie sfaulowany w polu karnym przez Michała Helika nie utrzymałby piłki w boisku i uniknęlibyśmy fatalnej w skutkach interwencji młodego stopera. Jednak sędzia miał uzasadnione podstawy, by wskazać na wapno, z którego bezbłędnie stały fragment wykonał Harry Kane. Do przerwy wynik nie był satysfakcjonujący, jednak widać było, że mimo dominacji w posiadaniu piłki, aż tak wyraźnie nie odstajemy dyspozycją. Wejście Arkadiusza Milika, a później Kamila Jóźwiaka ponownie miały okazać się patentem na urwanie choćby punktu. Ku zaskoczeniu niedowiarków, nasi rywale również popełniali błędy, a ten popełniony przez Johna Stonesa wykorzystał Jakub Moder. Ponownie zostaliśmy zepchnięci bliżej naszej bramki, lecz wszystko wskazywało na to, iż do końca pojedynku uda się nam utrzymać remisowy rezultat. Wszelkie nadzieje pogrzebał w sercach kibiców reprezentacji Polski Harry Maguire. Po starciu nie obyło się bez kontrowersji odnośnie zagrania ręką przez wspomnianego obrońcę, czy bezpardonowości w walce powietrznej Stonesa z Grzegorzem Krychowiakiem, co skończyło się dla nas stratą drugiej bramki. Trzeba jednak nadmienić, że mimo ambicji i determinacji ziścił się najbardziej realny scenariusz. 02.09.2021, PGE Narodowy w Warszawie Polska 4:1 Albania Po rozczarowujących w wykonaniu Biało-Czerwonych Mistrzostwach Europy z nowymi nadziejami przystępowaliśmy do kolejnych meczów eliminacyjnych. Na naszej drodze stanęła ekipa Albanii. Początkowo wedle wszelkich przewidywań mądrze rozgrywalśmy piłkę i zmusiliśmy przeciwników do ostrej, bezpardonowej gry, czego efektem było pokazanie przez Maurizio Marianiego aż trzech żółtych kartoników. Chwilę później mogliśmy cieszyć się z gola, którym obnażyliśmy jeden z błędów taktycznych Albańczyków, jakim jest krycie indywidualne. Najpierw swoje starcie wygrał asystujący Kamil Glik, a futbolówkę z bliskiej odległości w siatce umieścił Robert Lewandowski. Zamiast jednak pójść za ciosem na dobrą sprawę daliśmy się zdominować. Tym razem obrońca Benevento Calcio popełnił ogromny błąd, wpuszczając za plecy Sokola Cikalleshiego i interweniujący Jan Bednarek oraz Wojciech Szczęsny nie zdołali zatrzymać precyzyjnego uderzenia po długim słupku. Przez następne minuty nie było widać w naszej grze konsekwencji ani jakiegokolwiek pomysłu na zaatakowanie Czerwono-Czarnych. Chociaż nic na to nie wskazywało, pod koniec pierwszej części gry kapitalną główką prowadzenie dał nam Adam Buksa. Po gwizdku rozpoczynającą drugą odsłonę tego meczu widać było w szeregach rywali rozdrażnienie stratą bramki. Nic zresztą dziwnego, jeżeli nie potrafiliśmy stworzyć innych sytuacji, poza tymi gwarantującymi przewagę bramkową, a wciąż głównie za sprawą Grzegorza Krychowiaka Albańczycy mieli okazje do natarcia. Wtedy wszystko, co ma w sobie najlepsze pokazał Robert Lewandowski. Od połowy boiska skrzydłem poprowadził kontrę, przepchnął Marasha Kumbullę i można powiedzieć, że strzelił gola Grzegorzem Krychowiakiem. Kunszt, siła, spryt, geniusz - to tylko nieliczne określenie, jakimi można zdefiniować od A do Z to, co w tamtej akcji pokazał najlepszy napastnik na świecie. Mimo już dwubramkowej zaliczki nie brakowało w naszej defensywie błędów oraz nieporozumień, skutkujących naporem ze strony zmuszonych do desperackich ataków Albańczyków. Na nasze szczęście, ostatni do siatki tego dnia trafił Karol Linetty. Wynik dużo lepszy, niż gra. 05.09.2021, San Marino Stadium w Serravalle San Marino 1:7 Polska Nikt chyba nie zakładał choćby przez chwilę, że mimo bezbarwnego występu trzy dni wcześniej istnieje jakakolwiek szansa na choćby stratę bramki, a co dopiero punktów ze składającym się z półprofesjonalistów San Marino. I rzeczywiście, pierwsza połowa pokazała, kim na arenie międzynarodowej w piłce nożnej jest reprezentacja włoskiej enklawy. Mieliśmy dowolność wyborów, wariantów, jakimi mogliśmy rozegrać daną akcję. Niezwykle często napory przechodziły przez lewą stronę, z której podłączał się Tymoteusz Puchacz, chociaż czasami wbiegał trochę jak "jeździec bez głowy". Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0:4 z perspektywy gospodarzy po dwóch golach Roberta Lewandowskiego i trafieniach Karola Świderskiego oraz Karola Linettego. Jednak dla większości widzów i krytyków mecz ten rozpoczął się dopiero po przerwie. Po katastrofalnym błędzie Kamila Piątkowskiego stało się coś, czego nikt się spodziewał. Chociaż Nicola Nanni pozbawił nas czystego konta, rzecz jasna na wynik nie miało to zbyt dużego przełożenia. Lecz niesmak pozostał, gdyż mało jest reprezentacji, które dały się pokonać Sanmaryńczykom w całej historii bezpośrednich starć, a my uczyniliśmy to już drugi raz. Bardziej szokujący dla oczu był dalszy przebieg spotkania. Nie potrafiliśmy w sensowny sposób przedrzeć się przez blok obronny przeciwnika. Nie podejmowaliśmy nawet prób wejścia w drybling, co mogliśmy zaobserwować dopiero po wejściu na murawę Nikoli Zalewskiego. Względnie honor i cały wynik uratował Adam Buksa, kompletując klasycznego hat-tricka, jednak wartym uwagi jest to, jak niewiele brakowało, byśmy mogli mówić, że zremisowaliśmy w jednej połowie z San Marino. Oczywiście wygrana była pewna i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Natomiast wydaje się, iż różne już konfiguracje defensywy reprezentacji Polski wciąż nie są wystarczająco zgrane i umiejętne, by nie popełniać tak ewidentnych pomyłek czy to w ustawieniu, czy w rozegraniu. Podsumowując, w przypadku dzisiejszej porażki z Anglią prawdopodobnie wyprzedzą nas Albańczycy, podejmujący San Marino. Jednak my jako pierwsi będziemy mieli za sobą dwa zdecydowanie najtrudniejsze starcia z faworytami grupy, a z również groźnymi Węgrami także zagramy jako gospodarz. Ze spotkań wyjazdowych czeka nas wyjazd właśnie do Albanii oraz Andory, jednak z tych pojedynków przy dobrej postawie możemy wywieźć cenny komplet punktów. Na ten moment jesteśmy największymi faworytami do zajęcia drugiego miejsca w grupie i występów w spotkaniach barażowych. Nawet pomimo niestabilności z tyłu oraz problemów z kontuzjami, na czym najbardziej cierpi ofensywa, jesteśmy w stanie zdobyć jeszcze co najmniej następne dziesięć punktów. Z wydawaniem wyroków w sprawie ewentualnego zwolnienia Paulo Sousy również powinniśmy się wstrzymać i dać mu czas przynajmniej do końca trwania kwalifikacji.   ➡️ Kliknij i zaobserwuj najlepszy piłkarski Instagram: @nowinki_transferowe 📸 ➡️ Kliknij i polub naszą stronę na Facebooku: @nowinkitransferowe 👍 ➡️ Kliknij i zaobserwuj nas na Twitterze: @nowinkitransfer 🐦


08 WRZEŚNIA 2021, 19:04
Anglia

Alvaro Morata w Chelsea - analiza transferu
Nie Manchester United, nie AC Milan, a właśnie Chelsea ostatecznie zakontraktowała wychowanka Realu Madryt. Alvaro Morata rozegrał w ubiegłym sezonie 43 mecze, zdobył w nich 20 bramek. Z zespołem Królewskich zwyciężył w rozgrywkach La Liga i Champions League. Był ceniony przez Zinedine'a Zidane'a i kolegów z szatni, zdecydował się jednak wyrwać z tej sielanki i zmienić klub. Co kierowało 24-latkiem? Co nowego może zaoferować mu Chelsea i trener Antonio Conte?   Drugie pożegnanie Alvaro Morata już raz opuszczał Los Blancos. W 2014 roku, w poszukiwaniu regularniejszych występów, zdecydował się na transfer do Juventusu. Real Madryt nie pozbywał się jednak wtedy definitywnie swojego wychowanka, zachował możliwość jego wykupienia po drugim lub trzecim sezonie. W ciągu dwóch lat Alvaro rozwinął się na tyle, że Królewscy postanowili ponownie sprowadzić go w swoje szeregi. Madrytczyk zdecydował wtedy jeszcze raz powalczyć o miejsce w ataku Los Merengues z Karimem Benzemą. Choć w ubiegłym sezonie rozegrał wspomniane 43 mecze, to jednak w tych najważniejszych wchodził, co najwyżej, z ławki. Uzbierał w sumie 1872 minuty, co daje jedynie około 44 minuty na spotkanie. Po roku rozegranym jako napastnik drugiego wyboru, Alvaro uznał, że czas na nowe wyzwania i rolę zawodnika, na którym opiera się atak zespołu. To zaoferowała mu londyńska Chelsea i właśnie tam się udał. Tym razem już zamykając za sobą drzwi macierzystego klubu.   Zaufanie trenera To Antonio Conte był wielkim zwolennikiem transferu Moraty do Juve w 2014 roku. Do transakcji ostatecznie doszło, jednak Włocha w Turynie już wtedy nie było. Zdążył poróżnić się z właścicielami Starej Damy i rozwiązał umowę, a następnie objął reprezentację Italii. Jednak kontakt na linii Morata-Conte pozostał. Kiedy przed rokiem Alvaro wracał do Madrytu, nie było wiadomo czy zostanie w klubie, czy też zabraknie dla niego miejsca. Zgłosiła się wtedy Chelsea, na której czele stał już Antonio Conte. Zidane przekonał jednak reprezentanta Hiszpanii, że ten dostanie swoje szanse. Odwleczono tylko to, co okazało się nieuniknione. Tego lata głównych chętnych było trzech. W pewnym momencie na czoło w tym wyścigu wysunął się  Manchester United, nie dogadano się jednak z Realem Madryt w kwestii kwoty transferu. AC Milan także nie złożył satysfakcjonującej Florentino Pereza oferty. Zrobiła to Chelsea i dziewiętnastego lipca oficjalnie ogłoszono transfer. Morata w końcu spotka się z trenerem, z którym miał pracować już przed trzema laty.   Nowa rola W zespole The Blues nie będzie już młodym, utalentowanym zawodnikiem, a podstawową dziewiątką zespołu. Tuż po oficjalnym ogłoszeniu transferu, na pytanie czy odchodzi odgrywać pierwszoplanową rolę, odpowiedział - Nie odchodziłbym, gdyby tak nie było. To dla Moraty nowa sytuacja i duża odpowiedzialność. W Realu był Cristiano Ronaldo i Karim Benzema, w Juventusie Carlos Tevez, a potem Mario Mandżukić - teraz to przede wszystkim od 24-letniego Hiszpana będzie wymagało się zdobywania bramek. Morata w wielu wypowiedziach dawał do zrozumienia, że jest ambitny i wręcz domaga się obciążenia taką odpowiedzialnością. Teraz ma trenera, który w niego wierzy i będzie grał w lidze, która wydaje się skrojona idealnie pod niego. Alvaro, twój ruch, pokaż co potrafisz.


22 LIPCA 2017, 18:52
Włochy

Leonardo Bonucci w AC Milanie - analiza transferu
Transfer, który jeszcze na dwa dni przed jego oficjalnym ogłoszeniem wydawał się zupełnie niemożliwy, doszedł do skutku. Leonardo Bonucci przez siedem lat w Juventusie zdobył sześć mistrzostw i trzy puchary Włoch, a także dwukrotnie wystąpił w finale Ligi Mistrzów. Wraz z Andreą Barzaglim oraz Giorgio Chiellinim stworzył słynny defensywny tercet BBC. Kreowany na nową legendę Juve, niemal przez wszystkich wymieniany jako jeden z najlepszych stoperów na świecie. Co skłoniło go do opuszczenia ekipy Bianconerich?   Niepokorny charakter Jedna ósma finału Ligi Mistrzów sezonu 2016/17, mecz FC Porto – Juventus. W składzie Turyńczyków brakuje Bonucciego. Można go za to zobaczyć siedzącego na trybunach. To zapowiadana wcześniej przez Massimiliano Allegriego kara za nie okazanie mu szacunku podczas ligowego spotkania z Palermo. Trener mistrzów Włoch dodał wtedy, że sprawa jest zakończona, bo Leonardo to inteligentny facet i zrozumiał swój błąd, a sama kara to po prostu ważny przykład na przyszłość. Jednak od tamtej pory łączyły ich raczej chłodne relacje, a ostatnim etapem konfliktu było Cardiff. To, co działo się w szatni Juve w przerwie tegorocznego finału Ligi Mistrzów owiane jest tajemnicą. Niektóre doniesienia prasowe mówią o awanturze, jaką zrobił Leo kolegom z zespołu, inne wręcz o przepychance z Danim Alvesem czy wytykaniu trenerowi błędów w zestawieniu zespołu. Podobno już wtedy Allegri zdecydował, że Bonucci ma odejść - zarząd klubu stanął po stronie szkoleniowca.   Tylko liga włoska Została więc podjęta ostateczna decyzja - Bonucci rozstanie się z Juventusem. Jednakże ze względów rodzinnych Leonardo nie chciał opuszczać Włoch. Tym samym pula zespołów, do których mógł trafić drastycznie się zmniejszyła. Romy i Napoli, odpowiednio drugiej i trzeciej siły Seria A nie było stać na sam transfer jak i wysoką pensję zawodnika. Pozostały więc już tylko dwa kluby o odpowiednim potencjale sportowym i finansowym, które mogłyby zakontraktować Leo, oba z Mediolanu. W Interze już był. Jako dziewiętnastolatek trafił w 2005 roku do drużyny młodzieżowej Nerazzurrich, po roku przeskoczył do seniorów, tam jednak nigdy nie dostał poważnej szansy. Nie poznano się na jego talencie, kilkukrotnie go wypożyczano, a w 2009 roku ostatecznie został sprzedany do Genoi. Już jako 30-latek zdecydował się na Milan, gdzie powitano go z wielkim entuzjazmem. Swojemu nowemu klubowi ma pomóc w powrocie na szczyt europejskiej piłki.   Nowy AC Milan Rossoneri przygotowali na to okienko prawdziwe wietrzenie szatni, sprowadzili wielu obiecujących zawodników, ale chyba nie spodziewali się, że trafi im się taka okazja. Światowej klasy stoper, który szuka nowego zespołu i nie ma przy tym dużego wyboru. Jak mawiał o mercato były wiceprezes Milanu, Adriano Galliani – kiedy nagle pojawia się okazja, trzeba reagować. Massimiliano Mirabelliemu i Marco Fassone zdecydowania nie zabrakło i na pewno teraz nie żałują.


17 LIPCA 2017, 17:56
Hiszpania

Vitolo w Atletico Madryt - analiza transferu
Z Sevilli przez Las Palmas do Atletico Madryt - najdziwniejszy transfer w historii? Victor Machin Perez, znany wszystkim jako Vitolo, postanowił zmienić miejsce zamieszkania z Sevilli na Madryt. Po drodze postanowił jednak wpaść jeszcze na chwilę do domu na Wyspach Kanaryjskich. Jak do tego doszło?   Transfer w obliczu zakazu Pierwszego czerwca 2017 roku Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) utrzymał zakaz transferowy dla Atletico Madryt. Klub z nad rzeki Manzanares nie może rejestrować nowych zawodników przed 2018 rokiem. Nie może w tym czasie także kupić piłkarza i wypożyczyć go do innego zespołu. Jednym z celów na ten sezon miał być skrzydłowy reprezentacji Hiszpanii - Vitolo. Logicznym posunięciem wydawało się poczekać z transferem do stycznia, jednak Sevilla gra w Lidze Mistrzów i gracz nie mógłby już wystąpić w innej drużynie w fazie pucharowej. Nie chciał także trafić do Atletico już teraz i przez pół roku tylko trenować, czekając na zimowe okienko transferowe i oficjalną rejestrację.   Plan B Włodarzom Los Colchoneros nie zabrakło jednak kreatywności by wyjść z tej sytuacji. Włączyli do operacji Las Palmas, czyli klub, którego wychowankiem jest Vitolo. Rola dla zespołu z Wysp Kanaryjskich? Wpłacić klauzulę zawodnika i podpisać z nim półroczny kontrakt. Oczywiście pieniądze na ten cel (36-40 mln euro) pochodziły z kasy Atletico. Z początkiem stycznia Vitolo miał się stawić w Madrycie i związać z klubem 5-letnią umową. Wszystko było świetnie zaplanowane, jednak...   Zwrot akcji Dyrektor sportowy Las Palmas Toni Cruz zbyt wcześnie pochwalił się w mediach całą operacją, bowiem już czwartego lipca mówił o niej w trybie dokonanym. Trzy dni później w podobnym tonie wypowiedział się prezes klubu Miguel Angel Ramirez, który wspomniał nawet o terminie prezentacji Vitolo. Wywołało to niemałe zamieszanie i utrudniło finalizację, dodatkowo niecierpliwił się sam piłkarz. W Andaluzji postanowiono wykorzystać to na swoją korzyść, zaproponowano mu nowy kontrakt - 5 lat, podwyżka z 3 do 5 mln euro i klauzula 50 mln euro. Dziesiątego lipca prezes Sevilli Jose Castro dumnie ogłosił porozumienie z reprezentantami zawodnika, jednakże brakowało pod nim podpisu samego zainteresowanego.   Dopóki nie jest podpisane... Ogłoszenie porozumienia przed jego podpisaniem dało Atletico szansę na reakcję. Wtedy do gry włączył się Diego Simeone - szkoleniowiec Atleti zadzwonił do Vitolo i przekonał go ponownie do gry w swoim zespole. Niewątpliwie wpływ na zmianę decyzji miała również zaproponowana kolejna podwyżka pensji, tym razem do 8 milionów euro. W środę Hiszpan przeszedł testy medyczne w Madrycie, a w tym czasie prezesi Las Palmas zdeponowali w Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej klauzulę jego wykupu. Wczoraj natomiast na Estadio Gran Canaria odbyła się prezentacja nowego nabytku kanaryjskiego klubu. Po wygaśnięciu kontraktu z Las Palmas, czyli wraz z końcem grudnia, Vitolo trafi do Atletico Madryt.   Wszyscy zadowoleni? Vitolo trafi pod skrzydła Diego Simeone, którym jest zafascynowany. Przez pół roku będzie mógł grać na poziomie La Liga w klubie swojego dzieciństwa wraz z przyjacielem Jonathanem Vierą, co jak wspomniał podczas prezentacji, było jego marzeniem. Otrzyma także sporą podwyżkę. Atletico dopięło swego. Mimo zakazu transferowego, sprowadzili piłkarza, na którym bardzo im zależało. Nie będą mieli także problemów ze zgłoszeniem go do fazy pucharowej w europejskich pucharach. Las Palmas pozyskało świetnego zawodnika, na którego w normalnych okolicznościach nie byłoby ich stać. Do tego ten świetnie zna klub i pomoże w walce o utrzymanie. Co więcej 12,5% z kwoty zapłaconej w ramach klauzuli, tj. około 4,5-5 mln euro, trafi z powrotem na ich konto, jako ekwiwalent za wyszkolenie zawodnika. Jedynym przegranym wydaje się być Sevilla, która choć zarobiła na tym transferze, to straciła ważnego gracza. Ponadto jej prezes skompromitował siebie i klub ogłaszając przedłużenie kontraktu, do którego ostatecznie nie doszło.


14 LIPCA 2017, 19:07
Niemcy

James Rodriguez w Bayernie Monachium - analiza transferu
Ruszamy z nowym cyklem, w którym będziemy analizować najciekawsze transfery okienka. Na początek James Rodriguez i jego przenosiny z Madrytu do Monachium. Zapraszamy do lektury!   Przed dwoma dniami oficjalnie ogłoszono porozumienie Realu Madryt z Monachijczykami w sprawie dwuletniego wypożyczenia (z opcją wykupu) Kolumbijczyka do klubu z Bawarii. Wcześniej niewiele wskazywało na ten ruch, więcej pisało się o zainteresowaniu Manchesteru United, Chelsea czy PSG, można się więc domyślać, że negocjacje przebiegły bardzo sprawnie. Co sprawiło, że do finalizacji doszło tak szybko i dlaczego obie strony czują się wygranymi?   Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Bayern zrobił deal roku i być może tak jest. Jak podaje "Marca", koszt tej operacji to 5 mln euro za każdy rok wypożyczenia i 40 mln za ewentualne wykupienie karty zawodnika. Ale czy Florentino Perez nie zna się na interesach? Real mógł czekać do końca okienka i oczekiwać lepszej oferty, jednak czekać nie chciano. Za rogiem jest już Ceballos i trzeba było mu pokazać, że jest dla niego miejsce. To na pewno znalazłoby się w Barcelonie, nie można więc było zwlekać. Dodatkowo Zinedine Zidane chce jak najszybciej wiedzieć, na kogo może liczyć w nowym sezonie. Florentino Perez nie mógł więc pozwolić sobie na stratę czasu i przyjął proponowane warunki. Dlaczego go satysfakcjonowały?   James był w Realu luksusowym zmiennikiem, ale bez większych szans na regularną grę w najważniejszych meczach, natomiast wysokość jego pensji i ogromne ambicje zaburzałyby doskonałą harmonię w ekipie Zidane’a. Brak konieczności wypłacania co sezon 6 milionowego wynagrodzenia oraz 5 milionów euro od Bayernu za zawodnika o niewielkim wpływie na siłę drużyny - to 11 milionów, których nie trzeba szukać, choćby na podniesienie kontraktów Isco czy Carvajala. Jeżeli Bawarczycy zdecydują się na transfer definitywny, cena za Jamesa wyniesie 50 mln euro, co aktualnie odpowiada jego wartości – nie ma więc mowy o tzw. frytkach. Po odejściu Kolumbijczyka, więcej minut dostanie Asensio czy Kovacić oraz umocni się także pozycja Isco. To zawodnicy charakteryzujący się większą wszechstronnością i poświęceniem na boisku, zapewne dlatego właśnie na nich postawił Zizou.   Sytuację tę świetnie wykorzystał Bayern Monachium. Niepośrednią rolę odegrał tu Carlo Ancelotti, dla którego transfer Jamesa był największym życzeniem – co wyznał Karl-Heinz Rummenigge. Panowie Ancelotti i Rodriguez znają się świetnie z Realu Madryt, gdzie współpracowali w sezonie 2014/2015, który pod względem indywidualnym był dla Jamesa świetny. Bayern zyskał więc zawodnika, który jeśli oprze się na nim grę, jest w stanie znów wejść na poziom z 2014 roku, kiedy wydawał się przyszłym zdobywcą Złotej Piłki. A jeśli się nie uda, to zaryzykowali tylko 10 mln euro plus wydatek na pensję. James bez wątpienia podnosi jakość Bayernu, potrafi asystować i świetnie bije stałe fragmenty gry, a do tego strzela sporo, jak na dziesiątkę, bramek.   Zmierzając do podsumowania. Real nie potrzebował Jamesa i nie osłabił się dotkliwie pozbywając się go. Wzmocnił jednak jednego z najgroźniejszych rywali w Lidze Mistrzów, do tego rządnego rewanżu za porażkę w ubiegłym sezonie. To, kto jest większym wygranym tej operacji, okaże się więc dopiero w drugiej połowie nadchodzących rozgrywek.


13 LIPCA 2017, 17:14